Szedłem z zamkniętymi oczami, nucąc jakąś tylko mi znaną melodie. Ta ciągła wędrówka mnie męczy... Dlaczego nie mogę znaleźć jakiejś watahy, która by mnie przyjęła...? Usiadłem na brzegu ogromnego, lazurowego jeziora. Widok był wprost oszałamiający! Ptaki śpiewają, wietrzyk tworzy melodie wraz z akompaniamentem lekkich fal na wodzie. Ach! Mógłbym leżeć tutaj całą wieczność! Wsłuchałem się w szum liści i zamknąłem oczy. Słońce delikatnie padało na mnie poprzez dziury spowodowane brakiem liści w niektórych miejscach korony drzew. Już prawie zasypiałem, kiedy nagle usłyszałem trzaski łamanych gałęzi. Instynktownie podniosłem się, zrobiłem mine w stylu " Jeśli chcesz żyć, nie podchodź!" i ruszyłem w stronę z której wydobył się dźwięk. Stanąłem jak wryty, gdy ujrzałem pewną wilczyce, która przy okazji była całkiem całkiem, zaklinowaną między korzeniami. Podszedłem do niej i z szelmowskim uśmiechem zapytałem:
- Co taka piękna pani robi sama w takim mrocznym, ponurym, strasznym miejscu? - zdziwienie miała wymalowane na pyszczku, a pod wpływem jej badawczego spojrzenia dodałem - No nie patrz tak na mnie tymi pięknymi oczkami, bo się zarumienię. - podałem jej łapę, czekając na jej reakcje.
《Jakaś wadera?》
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz